niedziela, 30 stycznia 2011

Przyjaźń

        Kogo można nazwać przyjacielem? 
Wydaje mi się, że na miano prawdziwego przyjaciela potrzeba czasu. Czasami zdaje się nam, że ktoś jest naszym przyjacielem i mocno się rozczarowujemy. Mi też to się przytrafiło i to kilka razy.
Jeden z moich kolegów zawsze twierdził, że jest moim przyjacielem i mogę na niego liczyć. Pewnego razu poprosił mnie o pożyczkę. Wynajmował wraz z dziewczyną mieszkanie, ona spodziewała się dziecka.
Jakieś kłopoty sprawiły że nie mieli na czynsz. Więc zdecydowaliśmy z żoną, że im pożyczymy. Nie chciałem aby oddawał mi w ratach, więc poprosił czy mogę poczekać cztery miesiące to odda w całości. Zgodziliśmy się na to i pożyczyliśmy im 2000zł. Były to nasze całe oszczędności. Gdy przyszedł termin oddania, zaczeły się komplikacje. Oddał nam 200zł. a resztę miał przynieść na dniach. 
Po pewnym czasie oddał jeszcze 500zł.
A pozostałą sumę niestety, ale już nie odzyskaliśmy. Tak skończyło się nasze koleżeństwo.
Lecz jest pewna osoba, która jest moim przyjacielem.
Poznaliśmy się gdy przeprowadziłem się na nowe mieszkanie. 
Jest moim imiennikiem. Już od dziecka bardzo się polubiliśmy. Nawet czasami brano nas za braci.
Chodziliśmy z Grzesiem do tej samej klasy. To właśnie on zawoził mnie do szkoły gdy jeździłem na wózku. Zabierał mnie na podwórko, spacery, czy nad wodę. Praktycznie większość czasu spędzaliśmy razem. Jak juz zaczołem chodzić i jeździć na rowerze, to razem robiliśmy sobie wycieczki. 
Gdy miałem wylew Grzegorz nigdy nie odmówił mi pomocy, często jeździł ze mną do szpitala. Pamiętam jedną sytuację, Gdy jeszcze nie chodziłem, byliśmy na podwórku obok drabinek. Grześ kręcił taką ala chuśtawką, sprawdzając ile zrobi obrotów w pionie za jednym pchnięciem. W pewnym momencie gdy grześ pchnął tą chuśtawkę nie zauważyłem i podjechałem wózkiem pod nią. Pchnięcie było na szczęście zbyt słabe, aby zrobiła obrót 360 stopni i cofnęła się spowrotem uderzając mnie z całym impetem w tył głowy. Upadłem na ziemię nie wiedząc co się stało. Grześ zbladł ze strachu. Złapałem się za głowę i poczułem jak pod ręką wyrasta mi potężny krwiak. 
Szybko zaprowadził mnie do domu. W domu na głowie miałem już krwiaka wielkości pięści 
Mama wezwała pogotowie, które podało mi zastrzyk czynnika VIII, który zatamował krwawienie.
Tego samego dnia wieczorem przyszła do nas mama Grzesia zaniepokojona bo nie było go jeszcze w domu. Zaczęto go szukać. Znalazł się nad odrą, siedział na brzegu rzeki zapłakany. Myślał, że dostałem wylewu do mózgu co mogłoby się bardzo źle skończyć. Gdy przyszedł do domu i zobaczył że mi nic nie jest ze szczęścia się popłakał. Powiedział, że siedząc tam nad wodą i myśląc że mogę nie przeżyć tego wylewu, Przeleciało mu przez myśl odebranie sobie życia. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. 
Dzisiaj nasze drogi się rozeszły, Grześ mieszka na stale w Australii. Wyjechał tam do ojca, gdy skończył 18lat.
Ale mamy ze sobą dobry kontakt. Grześ dość często bywa w Polsce, prawie co roku. A wtedy zawsze mnie odwiedza.
 Wiem, że Grzesia mogę nazwać prawdziwym przyjacielem.           

2 komentarze:

  1. Jak to się mówi - prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie.

    Pozdrawiam Mateusz

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się, czy ktoś z ludzi których uważam teraz za przyjaciół, będzie moim przyjacielem w przyszłości...

    OdpowiedzUsuń